Nadal jednak jest to blog poświęcony recenzjom :)
Prolog
Ból w szybkim tempie owładnął
lewym ramieniem, powoli opanowywał całe ciało. Uczucie ciepła w epicentrum skłoniło
mnie do znalezienia jego przyczyny.
Czerwona plama na aksamitnej, różowej sukni powiększała się w błyskawicznym
tempie. Potrzebowałam kilku sekund, aby uświadomić sobie, że jestem ranna.
Odruchowo podniosłam prawą dłoń do miejsca, z którego wydobywała się
krew, próbowałam ją zatamować. Ciepła i śliska ciecz przepływała pomiędzy
palcami, lekceważąc przeszkodę. Ubytek krwi wywołał zawroty głowy, nudności i osłabienie.
W ustach czułam posmak żelaza.
Powoli odchodziłam w niebyt.
Kolana zaczęły uginać się pod ciężarem ciała. Do uszu dolatywały strzępy
kłótni. Znajomy głos krzyczał moje imię. Jak przez mgłę widziałam dwie szarpiące
się postacie.
Z upływem krwi traciłam przytomność.
Połowiczna świadomość zadziałała jak materac gdy zsunęłam się na ziemię. Resztkami świadomości ujrzałam dziwną,
nieznaną postać. Śmierć! – pomyślałam. - Przyszła po mnie. Linia życia została
przecięta, nastał kres istnienia.
W pierwszej chwili chciałam
krzyczeć - głos nie wydobywał się z
gardła.
Pragnęłam wstać, uciekać – zabrakło sił. Poddałam się. Oto nastał
koniec.
W ostatnich chwilach swojego krótkiego życia poczułam się lekka jak
piórko i wolna jak ptak. Jeśli tak ma wyglądać śmierć to byłam gotowa.
Ale to nie była Śmierć, a istota, która mnie unosiła ponad szczyty domów
zwiastowała nowy początek.
Rozdział I
Krwawe łzy spływały po bladych policzkach,
zostawiając czerwoną smugę. Ciepły letni wietrzyk delikatnie bawił się włosami
lekko opadającymi na plecy. Zapach lilii i palących się zniczy unosił się w
powietrzu. Moje serce przepełniał smutek, żal, a w gardle czułam ucisk.
Promienny uśmiech i jasne światło
bijąc od ulatującej duszy, był znakiem, ostatnim spotkaniem. Pożegnaniem.
Ciszę jaka panowała na cmentarzu przerwał
głos dobiegający jakby ze wszystkich stron.
- Gabrielo….
Podniosłam głowę, nie odwracałam się. I tak nie miałam szansy nikogo ujrzeć.
Nie obawiałam się, że ludzie przechodzący między nagrobkami, zapalający znicza,
który ma wskazywać zmarłemu drogę, usłyszą naszą rozmowę.
Silniejszy powiew wiatru, dał znak, że coś się dzieje. Ptaki czające się
na pobliskich drzewach w panice odleciały w nieznaną stronę.
Tylko zwierzęta i przyroda
wyczuwają nasze istnienie, tylko to co powstało na początku istnienia świata
było i będzie ze sobą związane na zawsze.
- Gabrielo, musisz zakończyć swoją żałobę. W Klinice w Dachau leży
pacjent bez opiekuna. Nie wiemy kto nim był i co się stało. Jesteś teraz wolna
i zostajesz przydzielona do osoby leżącej w pokoju 35. Jego imię brzmi Andreas.
Głos otaczający mnie z każdej
strony był stanowczy. Za każdym razem, gdy go słyszałam ogarniał mnie leki i
panika. Chciałam się przed nim skryć, ale i tak by mnie znalazł.
- Ale ja nie jestem gotowa na nowego…
Próbowałam ukryć panikę i za wszelką cenę wynegocjować chociaż kilka dni na wspomnienia. Odnaleźć w nowej sytuacji i w ciszy czekać na kolejną
zagubioną duszę. A tu ni stąd ni zowąd, bez konsultacji, wcześniejszych
powiadomień przyznano mi człowieka
należącego do innego Stróża.
- Gabrielo, śmiertelnikowi grozi niebezpieczeństwo. Ledwie uszedł z
życiem, a ty szukasz wykrętów!…Pokój 35…
Białe piórko leniwie opadające na
kolano był znakiem, że rozmowa została zakończona, i że nic już nie osiągane.
W pewnych chwilach budziła się we mnie stara ja. Rozpieszczona
dziewczynka, która nie uznawała nakazów, rozkazów, podporządkowania. W takich
chwilach miałam ochotę tupać nogami, uderzać pięściami o ścianę i krzyczeć. Jednak
te czasy już dawno minęły, a moje zdanie nie miało zbyt wielkiego znaczenia.
Nikt nie lubi jak mu się rozkazuje. Tym bardziej ja.
Wstałam,
w skupieniu zamknęłam oczy w sekundę później znalazłam się na korytarzu kliniki. Budynek
pokryty był szkłem o karmelowym odcieniu, w ten sposób nie przypominał
tradycyjnego, szarego szpitala. Przez automatycznie otwierane drzwi dostałam
się do środka. Zaskoczyło mnie, że maszyna wyczuła moją obecność. Następnym
zaskoczeniem był zapach.
Dziwne, ale nie wyczułam typowego
szpitalnego odoru, raczej mieszankę kwiatową o dużym nasileniu bzu.
Przechodząc przez szeroki, obłożony seledynowymi płytkami korytarz
ujrzałam opiekunów pilnujących bezpieczeństwa swoich podopiecznych. Wejścia do
ich sal był białe, biło od nich ciepło. Przyjemna aura zachęcała do kroczenie
przed siebie. Stróże na mój widok uśmiechali się promiennie. Odwzajemniałam
powitanie.
Lecz znalazły się drzwi czarne jak
smoła. Aż ciarki przechodziły po plecach. Wokół unosił się zapach smoły
rozgrzanej przez wysoką temperaturą, dymu pochodzącego z wypalanych liści
jesienią, odór rozkładających się owoców.
Skóra jeżyła mi się na karku.
Na straży stał Upadły. Gdyby nie był moim wrogiem mogłabym rzec, że
ma swój pociągający urok. Wysoki, ciało napełnione mięśniami, skóra przypominająca
mleczną czekoladę. Ślinka sama napływała do ust. Czarne włosy ścięte na krótko
i ułożone na jeża, podkreślały idealne ukształtowanie czaszki. Troszeczkę za długi
nos, ale za to okrągłe oczy skupiały na sobie całą uwagę. I gdyby ich kolor był
zwyczajny, a nie czerwony, utonęłabym w
nich.
Powoli zaczęłam bujać w obłokach.
Ostre, a zarazem zaciekawione spojrzenie Upadłgo ściągnęło mnie do
rzeczywistości. Poczułam się głupio, że dałam się złapać na tym jak z otwartymi
ustami przyglądam się odwiecznemu wrogowi. Skarciłam się w myślach za swoją
próżność.
Z plecami usłyszałam cichy chichot.
Potrząsnęłam głową i przyśpieszyłam kroku. Wróciłam myślami do nieszczęśnika,
który leżał za ciemnymi drzwiami.
Jak bardzo zatracony był ten
śmiertelnik, że Upadlii w tak dużym stopniu opanowali jego duszę?
Z radością zatrzymałam się przed
drzwiami prowadzącymi do sali 35. Ruszyłam przed siebie. Przechodząc jak duch
przez drzwi znalazłam się w środku. Smak drewna w ustach przypomniał mi
dlaczego nie lubię budynków.
Pokój nie był duży. Po prawej
stronie od drzwi znajdowało się średniej wielkości lustro, oprawione w
drewnianą, rzeźbioną ramkę. Niżej stała komoda, a obok niej wiklinowy fotel. Na
wprost znajdowało się ogromne okno,
zajmujące całą ścianę i szeroki, w kolorze kości słoniowej parapet. Po lewej
stronie stało metalowe łóżka, a na nim nieszczęsny śmiertelnik. Podeszłam do
biedaka, aby bardziej się mu przyjrzeć.
- Co ci się stało człowieku? –
zapytałam w myślach.
Pacjent bardziej przypominał mumię. Bandaż
zakrywał prawe całą głowę. Oczy, kawałek nosa i usta do których przyklejono
rurkę dostarczającą tlen wskazywał, że ciało jest nienaruszone. Spoglądając
niżej, elastyczny bandaż uciskający żebra świadczył o ich uszczerbku, prawa
ręka zakryta została przez gips, a do lewej podłączono kroplówkę. Obie nogi
znajdowały się na wyciągu.
Patrząc na biedaka poczułam wyrzutu
sumienia. On naprawdę potrzebował pomocy. Ale gdzie się podział jego prawowity
opiekun i co tak naprawdę przydarzyło się chłopakowi?