Autor: Jojo Moyes Premiera: 2017 Wydawnictwo:Między Słowami Stron: 526 |
Plany i marzenia są potrzebne każdemu , choć nie zawsze zostają zrealizowane, wykonane, spełnione. Często na drodze w ich realizacji pojawia się przeszkoda, tą przeszkodą może być inny człowiek, który zmieni kierunek naszej wędrówki. Taka zmiana nie zawsze musi być dobra, ale gdy się dokona nie zawsze można ją anulować.
Jojo Moyes stworzyła kolejną powieść. Powieść, która nie ma w sobie cukierkowości, w której choć można doszukać się tych znikomych chwil szczęścia, to jednak przeważają momenty trudne, w których trzeba poddać się walce, brnąć przez problemy, radzić sobie ze stratą.
Niestety takie jest życie, a Moyes nie stara się go upiększać dla potrzeb literatury. Pokazuje je w prawdziwej odsłonie.
"We wspólnym rytmie" to powieść, w którym każdy bohater coś reprezentuje. Sara - waleczność, upór, miłość i determinację. Natasha walkę o bezbronnych, nadzieję, smutek i tęsknotę. Henri stracone marzenia, oddanie i wiarę.
Wspólna cechą wszystkich postaci jest jedno - zmiana, która dokonuje się poprzez spotkanie na swojej drodze osoby, która do niej doprowadza - świadomie lub nie.
Natasha jest prawniczką, której życie osobiste nie bardzo się ułożyło, ale zawodowe tak. Pewnego dnia spotyka Sarę, którą ratuje z opresji. Tak się złoży, że Natasha i jej mąż, z którym ma się rozwodzić dają nastolatce dach nad głową. Sarą do tej pory opiekował się dziadek, który niestety się rozchorował...Dziewczyna zaczyna sprawiać małe problemy opiekunom, ma tajemnicę, z którą nikim się nie dzieli...jednak w końcu ujrzy ona światło dzienne. I gdy ma się już wszystko wyprostować, nadchodzi poważny kryzys...
Jaki wpływ będzie miała Sara na życie Natashy? Czy jedna drugiej pomoże czy zaszkodzi?
"We wspólnym rytmie" nie urzekła mnie tak jak "Ostatni list od kochanka", ale jest to też bardzo realistyczna i problematyczna powieść.
Na początku miałam małe problemy z zaaklimatyzowaniu się w fabule, ale im brnęłam dalej tym mocniej mnie zaczęła wciągać. Bohaterowie ulegali wewnętrznej przemianie i dzięki temu moje uczucia względem nich też ewaluowały. Na samym końcu to już sympatią obdarzyłam wszystkie znaczące osoby.
Powieść czyta się rach-ciach, gdyż Moyes pisze lekkim stylem. Tempo wydarzeń nie rozwija się może imponująco szybko, ale jest za to klimatycznie. Losy bohaterów są interesujące, ale coś w nich brakuje - dramatyzmu nie, mają go aż za dużo, ale nie do końca czuje usatysfakcjonowanie treścią. W pewnym momencie autorka zaczyna trochę wygładzać komplikacje, odrzucać problemy a skupia się na "szczęściu", które jest w tym przypadku trochę naciągane i mało realistyczne, aczkolwiek możliwe.
Jeśli szukasz romantycznej i cukierkowej powieści, to "We wspólnym rytmie" omijaj z daleka, gdyż ona do takich nie należy. Powieść jest smutna a zarazem pokrzepiająca. Autorka bardzo wyraźnie pokazała, jak wiele rzeczy może ulec zmianie podejmując tylko jedną, czasem spontaniczną decyzję.
Warto zainteresować się powieścią, aczkolwiek trudno jest ją ocenić...chyba każdy indywidualnie ją może odebrać.