6 lip 2012

Stróż - opowiadanie fantasty

Małe wprowadzenie : Bardzo lubię fantastykę i historie nie tylko o wampirach, wilkołakach czy czarodziejach. Uwielbiam opowieści o aniołach ( mój nick i blog też o tym świadczą). Lubię także tworzyć własne opowiadania i historie. Właśnie jedno takie pragnę wam zaprezentować. Pisałam je z myślą o konkursie, ale zabrakło mi czasu. Wierzę, że teraz je dokończę i zaprezentuje w całości na blogu. Liczę na komentarze, które w jakiś sposób pomogą mi wyszlifować moją pasję.
Nadal jednak jest to blog poświęcony recenzjom :)


Stróż - Zatracenie

Prolog

Ból w szybkim tempie owładnął lewym ramieniem, powoli opanowywał całe ciało. Uczucie ciepła w epicentrum skłoniło mnie do znalezienia jego przyczyny.
   Czerwona plama na aksamitnej, różowej sukni powiększała się w błyskawicznym tempie. Potrzebowałam kilku sekund, aby uświadomić sobie, że jestem ranna.
   Odruchowo podniosłam prawą dłoń do miejsca, z którego wydobywała się krew, próbowałam ją zatamować. Ciepła i śliska ciecz przepływała pomiędzy palcami, lekceważąc przeszkodę. Ubytek krwi wywołał zawroty głowy, nudności i osłabienie. W ustach czułam posmak żelaza.       
    Powoli odchodziłam w niebyt.
    Kolana zaczęły uginać się pod ciężarem ciała. Do uszu dolatywały strzępy kłótni. Znajomy głos krzyczał moje imię. Jak przez mgłę widziałam dwie szarpiące się postacie.
    Z upływem krwi traciłam przytomność. Połowiczna świadomość zadziałała jak materac gdy zsunęłam się na ziemię.  Resztkami świadomości ujrzałam dziwną, nieznaną postać. Śmierć! – pomyślałam. -  Przyszła po mnie. Linia życia została przecięta, nastał kres istnienia.
W pierwszej chwili chciałam krzyczeć -  głos nie wydobywał się z gardła.
   Pragnęłam wstać, uciekać – zabrakło sił. Poddałam się. Oto nastał koniec.
   W ostatnich chwilach swojego krótkiego życia poczułam się lekka jak piórko i wolna jak ptak. Jeśli tak ma wyglądać śmierć to byłam gotowa.
   Ale to nie była Śmierć, a istota, która mnie unosiła ponad szczyty domów zwiastowała nowy początek.

Rozdział I

Krwawe łzy spływały po bladych policzkach, zostawiając czerwoną smugę. Ciepły letni wietrzyk delikatnie bawił się włosami lekko opadającymi na plecy. Zapach lilii i palących się zniczy unosił się w powietrzu. Moje serce przepełniał smutek, żal, a w gardle czułam ucisk.
    Promienny uśmiech i jasne światło bijąc od ulatującej duszy, był znakiem, ostatnim spotkaniem. Pożegnaniem.
Ciszę jaka panowała na cmentarzu przerwał głos dobiegający jakby ze wszystkich stron.
   - Gabrielo….
   Podniosłam głowę, nie odwracałam się. I tak nie miałam szansy nikogo ujrzeć. Nie obawiałam się, że ludzie przechodzący między nagrobkami, zapalający znicza, który ma wskazywać zmarłemu drogę, usłyszą naszą rozmowę.
   Silniejszy powiew wiatru, dał znak, że coś się dzieje. Ptaki czające się na pobliskich drzewach w panice odleciały w nieznaną stronę.
Tylko zwierzęta i przyroda wyczuwają nasze istnienie, tylko to co powstało na początku istnienia świata było i będzie ze sobą związane na zawsze.
    - Gabrielo, musisz zakończyć swoją żałobę. W Klinice w Dachau leży pacjent bez opiekuna. Nie wiemy kto nim był i co się stało. Jesteś teraz wolna i zostajesz przydzielona do osoby leżącej w pokoju 35.  Jego imię brzmi Andreas.
Głos otaczający mnie z każdej strony był stanowczy. Za każdym razem, gdy go słyszałam ogarniał mnie leki i panika. Chciałam się przed nim skryć, ale i tak by mnie znalazł.
    - Ale ja nie jestem gotowa na nowego…
Próbowałam ukryć panikę i  za wszelką cenę wynegocjować chociaż kilka dni na wspomnienia. Odnaleźć w nowej sytuacji i w ciszy czekać na kolejną zagubioną duszę. A tu ni stąd ni zowąd, bez konsultacji, wcześniejszych powiadomień  przyznano mi człowieka należącego do innego Stróża.
   - Gabrielo, śmiertelnikowi grozi niebezpieczeństwo. Ledwie uszedł z życiem, a ty szukasz wykrętów!…Pokój 35…
   Białe piórko leniwie opadające na kolano był znakiem, że rozmowa została zakończona, i że nic już nie osiągane.
   W pewnych chwilach budziła się we mnie stara ja. Rozpieszczona dziewczynka, która nie uznawała nakazów, rozkazów, podporządkowania. W takich chwilach miałam ochotę tupać nogami, uderzać pięściami o ścianę i krzyczeć. Jednak te czasy już dawno minęły, a moje zdanie nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Nikt nie lubi jak mu się rozkazuje. Tym bardziej ja.
   Wstałam, w skupieniu zamknęłam oczy w sekundę później  znalazłam się na korytarzu kliniki. Budynek pokryty był szkłem o karmelowym odcieniu, w ten sposób nie przypominał tradycyjnego, szarego szpitala. Przez automatycznie otwierane drzwi dostałam się do środka. Zaskoczyło mnie, że maszyna wyczuła moją obecność. Następnym zaskoczeniem był zapach.
    Dziwne, ale nie wyczułam typowego szpitalnego odoru, raczej mieszankę kwiatową o dużym nasileniu bzu.
   Przechodząc przez szeroki, obłożony seledynowymi płytkami korytarz ujrzałam opiekunów pilnujących bezpieczeństwa swoich podopiecznych. Wejścia do ich sal był białe, biło od nich ciepło. Przyjemna aura zachęcała do kroczenie przed siebie. Stróże na mój widok uśmiechali się promiennie. Odwzajemniałam powitanie.
    Lecz znalazły się drzwi czarne jak smoła. Aż ciarki przechodziły po plecach. Wokół unosił się zapach smoły rozgrzanej przez wysoką temperaturą, dymu pochodzącego z wypalanych liści jesienią, odór rozkładających się owoców.
   Skóra jeżyła mi się na karku.
    Na straży stał Upadły. Gdyby nie był moim wrogiem mogłabym rzec, że ma swój pociągający urok. Wysoki, ciało napełnione mięśniami, skóra przypominająca mleczną czekoladę. Ślinka sama napływała do ust. Czarne włosy ścięte na krótko i ułożone na jeża, podkreślały idealne ukształtowanie czaszki. Troszeczkę za długi nos, ale za to okrągłe oczy skupiały na sobie całą uwagę. I gdyby ich kolor był  zwyczajny, a nie czerwony, utonęłabym w nich.
Powoli zaczęłam bujać w obłokach. Ostre, a zarazem zaciekawione spojrzenie Upadłgo ściągnęło mnie do rzeczywistości. Poczułam się głupio, że dałam się złapać na tym jak z otwartymi ustami przyglądam się odwiecznemu wrogowi. Skarciłam się w myślach za swoją próżność.
 Z plecami usłyszałam cichy chichot. Potrząsnęłam głową i przyśpieszyłam kroku. Wróciłam myślami do nieszczęśnika, który leżał za ciemnymi drzwiami.
    Jak bardzo zatracony był ten śmiertelnik, że Upadlii w tak dużym stopniu opanowali jego duszę?
Z radością zatrzymałam się przed drzwiami prowadzącymi do sali 35. Ruszyłam przed siebie. Przechodząc jak duch przez drzwi znalazłam się w środku. Smak drewna w ustach przypomniał mi dlaczego nie lubię budynków.
Pokój nie był duży. Po prawej stronie od drzwi znajdowało się średniej wielkości lustro, oprawione w drewnianą, rzeźbioną ramkę. Niżej stała komoda, a obok niej wiklinowy fotel. Na wprost  znajdowało się ogromne okno, zajmujące całą ścianę i szeroki, w kolorze kości słoniowej parapet. Po lewej stronie stało metalowe łóżka, a na nim nieszczęsny śmiertelnik. Podeszłam do biedaka, aby bardziej się mu przyjrzeć.
- Co ci się stało człowieku? – zapytałam w myślach.
 Pacjent bardziej przypominał mumię. Bandaż zakrywał prawe całą głowę. Oczy, kawałek nosa i usta do których przyklejono rurkę dostarczającą tlen wskazywał, że ciało jest nienaruszone. Spoglądając niżej, elastyczny bandaż uciskający żebra świadczył o ich uszczerbku, prawa ręka zakryta została przez gips, a do lewej podłączono kroplówkę. Obie nogi znajdowały się na wyciągu.
Patrząc na biedaka poczułam wyrzutu sumienia. On naprawdę potrzebował pomocy. Ale gdzie się podział jego prawowity opiekun i co tak naprawdę przydarzyło się chłopakowi?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Kursory na bloga