Marta Kisiel, Płacz
Uroboros 11.03.2020
Fragment
Zanim się obejrzał, kiepski poranek po kiepskiej nocy przeszedł w równie kiepskie popołudnie. Przez tępy ból, który na dobre rozgościł się między jego brwiami, nie mógł się na niczym skupić. Nie żeby miał na czym – budzik w kształcie pokemona, największy skarb czterolatka z ewidentnym przerostem migdałków, był już naprawiony i czekał na odbiór. Części posegregowane. Czarodziejska góra przeczytana do ostatniej kropki.
Sęk w tym, że niedobór zajęć skutkował u niego nadmiarem myśli. A nadmiar myśli… cóż. Ostatnio zawsze kończył się kacem.
Pewnie dlatego Gerd odebrał, kiedy około trzynastej w zakładzie zadzwonił telefon. Pewnie dlatego się zgodził.
– Zegarmistrz, słucham.
– Ach, dzień dobry, serdeńko – zaćwierkało po drugiej stronie słodkim falsetem. – Poratujesz starą kobietę w potrzebie?
– A to zależy od potrzeby – odparł przewrotnie.
– Och, nie kuś, hultaju, nie kuś starowinki! – zaśmiała się. – Bo jeszcze się zgodzę i będzie ci przykro. Chodzi o zegar po stryjecznym wuju babki nieboszczki, niech spoczywa w pokoju. Ale tylko babka, bo wuj to był skończony drań, birbant i niecnota, niech go żrą robaki.
– Zakładam, że się zepsuł.
– Wuj? Ja myślę, zmarło mu się w trzydziestym czwartym.
– Zegar.
– A tak, tak, zepsuty. Na amen zepsuty.
Gdzieś w tle coś huknęło, brzęknęło, by na koniec jęknąć żałościwie, przeciągle.
– Co to było?! – zapytał Gerd, odruchowo podrywając się z krzesła.
– Agonalny jęk szacownego mechanizmu. Przepraszam, czy szacowny mechanizm mógłby?… Dziękuję. Składasz wizyty domowe, serdeńko?
– Eee… raczej nie. Niech pani zamówi transport. Znam jedną firmę, która…
– To nie worek ziemniaków, serdeńko – nie pozwoliła mu dokończyć – ani regał ze szwedzkiego paździerza w promocyjnej cenie, tylko oryginalny Gustav Becker, rocznik dziewięćdziesiąty pierwszy. Tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty pierwszy.
– Pierwsza seria?
– Sam rozumiesz. Kawał wiekowego klamota.
– Okej. Okej, w takim razie przyjadę. Może…
– Bardzo zależy mi na czasie. – Rozmówczyni znów przerwała mu swobodnie, nie przestając ćwierkać, co było trochę niepokojące. Aż miał ochotę odsunąć się na bezpieczną odległość. – Wiesz, lata już nie te, ostroga coraz bardziej doskwiera, mogę nie doczekać, aż mi Gutek znowu zabimba jak w czterdziestym szóstym… Chętnie dopłacę za fatygę i taryfę z mej nędznej emerytury, bylebyś przyjechał jeszcze dziś. Najlepiej zaraz.
Przytknął palce do brwi i kilka razy mocno potarł, w nadziei, że wyciśnie ból jak nabrzmiałego pryszcza. Becker z pierwszej serii… Miał słabość do starych werków.
– No… no dobrze – mruknął wreszcie i rzucił okiem na zegarek – ale nie wyrobię się wcześniej niż na…
– Doskonale. Czyli zaraz. Słowo harcerza?
Gerd westchnął.
– Słowo harcerza. – Znalazł piszący długopis, a spod blatu wyszarpnął jakąś kartkę. – Niech pani poda dokładny adres.
Dałby głowę, że zanim odpowiedziała, głosem już zupełnie nierozćwierkanym, najpierw się zaśmiała. Cicho, gardłowo. Kpiąco.
– Aleja Lipowa pięć, serdeńko.
Trzeba się było wtedy rozłączyć. I uciec do Szwecji pierwszym promem, choćby i z paździerza.
Opis
Ekscytująca, pełna tajemnic fabuła!
Niezwykle oryginalna powieść, łącząca elementy thrillera o walce o przetrwanie, realistycznej opowieści o eksperymentach genetycznych i fantastyki.
Kiedy Aster budzi się w samotności na tropikalnej wyspie, nie ma pojęcia, gdzie jest, jak się tutaj znalazła ani gdzie szukać swojej młodszej siostry Poppy.
W tym sam czasie Sam, chłopak, z którym obie dziewczyny zawarły znajomość kilka dni wcześniej w samolocie, powiązuje ich niespodziewane zaginięcie z podejrzanymi wydarzeniami następującymi w jego życiu. Trójkę nastolatków łączy jedno – choroba nowotworowa dotknęła kogoś z ich najbliższej rodziny. Odpowiedzi, których szukają, okażą się spoczywać w tajemniczym podwodnym świecie – otoczonym bezludnymi wyspami, a mimo to zamieszkanym przez niezwykłe istoty…
Fragment:
Żyję.
Ale…
nie oddycham.
Czuję dreszcze w klatce piersiowej, próbuję się podnieść.
W panice opadam z powrotem w ciemność.
Płynę w górę, w stronę światła.
Strzępki myśl…
nie mogę uchwycić…
Hałas. Huczący, rytmiczny.
Światło. Kolor.
Płuca mam spuchnięte. Są pełne czegoś, co nie należydo mnie.
Nie panuję nad swoim ciałem, przewracam się.
Klatka piersiowa unosi się z trudem. Wyrzucam z płuc ciepły płyn. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Plucie, łapczywe hausty, ból gardła.
Świst przy każdym wdechu i wydechu. Powietrze.
Nie myślę klarownie. Czuję przyjemną ulgę.
W głowie mam mętlik.
Coś się stało. Zapomniałam, byłam… moja głowa… boli.
Nic nie widzę.
Opieram się o twardą powierzchnię. Ramieniem, biodrem, uchem. Leżę na boku. Dyszę. Próbuję przypomnieć sobie… to, co zapomniałam.
Jestem ciężka i bardzo śpiąca…
No dalej, myśl. Żyję, a to już coś.
Tylko nic nie pamiętam.
Chcę zamrugać, coś jednak mi w tym przeszkadza.
Podnoszę się na łokciu i zdejmuję z powiek przyklejone do rzęs plastry.
Oślepiające światło. Osłaniam się przed blaskiem, a moje przymrużone oczy powoli przyzwyczajają się do jasności. Świszczący dźwięk nie ustaje. Gdzieś już go kiedyś słyszałam.
Wyrównuję oddech. Kaszlę. W ustach czuję słodko-gorzki smak.
Głowa jest zbyt ciężka dla szyi. Mrużę oczy. Pode mną rozciąga się migocząca biel, nade mną błękit, a przede mną turkus…
Piasek. Niebo. Morze.
Plaża.
Jestem na… plaży. Sama? Jest zbyt jasno, nie widzę niczego w promieniu paru metrów, nie widzę… nikogo.
Żyję i wciąż mnie to zaskakuje. Nie rozumiem dlaczego.
Spróbuj sobie przypomnieć. Ostatnia rzecz, jaką…?
Chłodna biel.
Wspomnienia pojawiają się jedne po drugich.
Mgła. Moja dłoń na klamce drzwi, gorączkowo próbująca je otworzyć. Bezskutecznie.
Poppy. Trzymałam ją w ramionach. Krew napływa mi do głowy i pulsuje w skroniach.
Gdzie jest moja siostra?
Klękam na piasku.
– Poppy! – Łagodny szum morza połyka mój charczący szept.