Autor: Jennifer Bosworth Wydawnictwo: Amber Premiera: 2013 |
"Dziewczyna, którą kochały pioruny" to książka, która od dawna stoi na mojej półce, i chyba jeszcze trochę by postała, gdyby nie motyw jednego z wyzwań, w których biorę udział.
Mię poznajemy w dość mrocznych czasach, gdy Los Angeles musi uporać się ze skutkami potężnego trzęsienia ziemi. Jednak to nie jest najgorsze, gdyż człowiek uważający się za Proroka oznajmia, że nadchodzi Dzień Ostateczny dla grzeszników. Wrogami Proroka są Tropiciele, którzy nie wierzą w koniec, gdyż mają swoje przepowiednie. Oba zgrupowania pragną mieć w swoich szeregach Mię, gdyż jest ona wyjątkowa - pioruny jej nie zabijają, a dzięki temu ma w sobie Iskrę lub Światło - rożnie nazywają ten dar. Jest jeszcze tajemniczy Jeremy, który pokazuje dziewczynie wizje, które ją dotyczą oraz nie chce, aby dołączyła do którejś z organizacji.
Kim jest Jeremy i czego pragną Tropiciele i Wyznawcy od dziewczyny?
Świat wykreowany przez Bosworth nie jest zbyt interesujący. Autorka nie za bardzo prezentuje - jak w jej mniemaniu wyglądałoby miasto po tragicznym trzęsieniu ziemi. Wspomina o dużej ilości zniszczeń zewnętrznych i o ludziach w namiotach, ale nie poświęca więcej czasu na wgłębienie się w psychikę ofiar kataklizmu. Brak jakiejkolwiek pomocy od strony rządu, miasto jest zdane tylko na siebie i na dwie przeciwstawne grupy...
Autorka skupia się przede wszystkimi na głównej bohaterce. Pozwala czytelnikowi na wgłębienie się w jej psychikę oraz śledzenie poczynań jej działań. Bardzo skromnie przedstawia dwie organizacje, które pragną Mię, powierzchownie portretuje bohaterów, a jest kilku, którym warto było poświęcić uwagę. Poprzez takie ogólnikowe przedstawienie sprawy bardzo trudno jest wkroczyć do świata, który wykreowała pisarka.
Gdy już trochę poznałam wydarzenia, okazało się, że powieść jest bardzo prosta i przewidywalna. Autorka niczym mnie nie zaskoczyła, nawet wyznając prawdę o Jeremym.
Elementem, który bardzo rzuca się w oczy są nawiązania do Biblii. Koniec ostateczny, Apostołowie, Prorok, przepowiednie. Oraz dwie organizacje biała i czerwona - jeśli mamy patrzeć na kolory ich strojów. Każda z nich ma swój cel i trudno określić, która jest dobra, a która zła.
Autorka pisze prostym językiem, czytanie jest dość szybkie, niestety zainteresowanie treścią jest małe. "Dziewczyna, którą kochały pioruny" nie powala na kolana, niczym szczególnym nie zaskakuje, a bohaterowie nie wzbudzają sympatii. Temat kataklizmu jest potraktowany pobieżnie.
Niestety książka niezbyt mi się podobała i zaliczam ją do powieści przeciętnych, które niezbyt długo zostają w pamięci.
Książka bierze udział w wyzwaniu:
Czytam fantastykę
Przeczytam tyle ile mam wzrostu - 2.1
Grunt to okładka